Opowiadania erotyczne :: Znów III

Wstawiam III część opowiadania "Znów", bo mimo, że w podglądzie podczas wstawiania widzę je w całości, to po wstawieniu ktoś po chamsku je tnie.
- Właśnie, że zrobiłeś bardzo dużo. Więcej niż ja sam byłem w stanie. I jak się okazuję tego było mi trzeba.
Rafał podnosi głowę, odchyla się i spogląda na mnie tymi swoimi pięknymi, opuchniętymi oczami. I całuje mnie. Długo i namiętnie. To pierwszy raz od naszego ponownego spotkania. Dopiero po chwili zdaję sobie z tego sprawę. Tak samo jak z faktu, że strasznie mi tego brakowało. Nie pozostaje mu dłużny. Wpijam się w niego. Ale szybko dociera do mnie kolejna myśl. Nie mogę go narażać. I już chcę wyrwać się z uścisku jego warg, ale on jest szybszy. Musiał odczytać moje zamiary i składa dłoń na mojej potylicy, przyciskając silnie do siebie. Po tym geście nie mam zamiaru protestować.

Pocałunek wydawał się trwać wieczność. Ale kiedyś musiał się skończyć. A po nim nie było zaliczania kolejnych baz. I tyle nam wystarcza. Zamiast tego Rafał przystępuje do poszukiwania namiarów na psychologa. Uznał, że choć ulżyło mu po otworzeniu się przede mną, to jednak musi udać się do kogoś, kto pozwoli mu zwalczyć demony przeszłości. A ja całkowicie go w tym popieram i pomogę mu jak tylko będę mógł, choć część drogi musi przejść sam.

Lecz moje szczęście nie miało trwać długo. Musiał nadejść dzień sądu. Rafał uznał, że będzie to pierwszego dnia, gdy nabierze odwagi by wyjść, a raczej wyjechać, z domu. No i na moje nieszczęście szybko mu się zachciało. A to oznacza jedno - konfrontacja z Kamilem. Nie było go trudno znaleźć. Niemal w ciemno wiedziałem, że jest na siłowni. W końcu to jego drugi dom. Choć zaskakującym było przekonanie się, że nie wystraszył jeszcze wystarczającej liczby ofiar, by musieć zmienić łowisko. Przez całą drogę z Rafałem nie zamieniliśmy ani słowa. Chyba wie, że nie mam na to ochoty. Ten czas odosobnienia spożytkowałem na odbycie w głowie tysiąca rozmów z Kamilem. Żadna nie była tą, którą chciałem odbyć na żywo. Ale przed wyjściem obiecałem Rafałowi, że to będzie dziś. Bez żadnych wykrętów, podchodów i owijania w bawełnę. Wchodzę, mówię, co mam powiedzieć i wychodzę. Reszta życia zostaje dla mnie.

Przed wejściem wymieniam z Rafałem uścisk dłoni. Tyle, a jakby wszystko. Dzięki temu jestem w stanie przekroczyć próg siłowni. Rafał zgadza się zostać na zewnątrz. Tak jest lepiej. Nie ma co prowokować losu i wystawiać go na pośmiewisko, jako mojego przybocznego. Tę drogę muszę pokonać sam. Już na wejściu zalewa mnie pot. Dziwnie czuję się bez sportowej torby na ramieniu. I równie nieswojo jest mi wejść do szatni. Ale nogi jakoś same mnie niosą. Pusto. Dobra moja, zero rozproszenia. Ale to znaczy, że muszę iść dalej, a każdy kolejny krok jest jakby cięższy do wykonania. Wchodzę na salę. Tłumu nie ma, ale jest wystarczająca ilość osób, by zeżarła mnie trema. I na domiar złego mój wzrok od razu pada na NIEGO.

Niby się nie zmienił. Wciąż zwala z nóg urodą i momentalnie zauracza niewtajemniczonych. Jednak choć jego mięśnie wydawały mi się wcześniej wystarczająco masywne, to udało mu się wyhodować kilka dodatkowych centymetrów. Otacza go tłumek wiernych orędowników niemal śliniących się i płaszczących u jego stóp. A jemu w to graj. Uwielbia być podziwianym i bez wysiłku wykorzystuje to. Ale nie jestem tu po to, żeby się na niego gapić. Nie, to już za mną. Wiem jaki nikczemnik kryje się pod tą iście starogrecką, posągową figurą. Ostatni głęboki wdech i ruszam w jego kierunku.

Żaden nie zwraca na mnie uwagi, wszyscy bezgłośnie liczą Kamilowi kolejne podnoszenia sztangi. Odchrząkuję rosnącą mi w gardle gulę.

- Kamil, możemy porozmawiać? - czy zabrzmiałem wystarczająco pewnie?
- Nie teraz - nawet nie spogląda na mnie. Czyli nie.
- Musimy - dodaję sporą dawkę stanowczości. Tym razem odwraca wzrok.
- Spier… A to ty - pamięta. - Czego chcesz? Nie widzisz, że jestem zajęty.
- Jasne. Nie ma problemu. Jeżeli wolisz, to możemy pogadać przy wszystkich o tamtej nocy i… - momentalnie sztywnieje i nabiera powagi. Zupełnie nie przejmując się gronem adoratorów podrywa się z ławeczki. Mijając mnie piorunuje spojrzeniem i przez zęby cedzi warkliwe “chodź”.

Nie chcę dać mu tej satysfakcji i znowu ulec. Ale nie chcę też żeby wyszedł z tego ckliwy dramat. Dlatego spiesznie, ale bez przesady wyprzedzam go i pierwszy wchodzę do szatni. I gdy zamykają się za nami drzwi znikają pozory. Kamil rzuca się na mnie i ciska o szafki. Jest przerażony, wiem to. Inaczej nie uciekałby się do tak pierwotnych instynktów. Myśli, że coś na niego mam i trafi za kratki? Zabawne, że taki ktoś jak on wierzy w siłę wymiaru sprawiedliwości.

- Czego, kurwa, chcesz? - dociska mnie do metalowych drzwiczek i syczy przez zaciśnięte zęby. Ślina zaczyna mu się pienić. A ja się nie boję. Nic mi nie może zrobić. Jedynie próbuje zastraszyć. Zdaję sobie sprawę, że towarzyszący mi do tej pory lęk przed tą rozmową gdzieś się ulotnił, a postawa Kamila dowiodła, że to ja jestem tu siłą.

- Na początku prawdy. Dosypałeś mi czegoś do drinka?
- Nawet jeżeli to, co mi zrobisz? Nie masz dowodów - odpowiedź nie jest dla mnie istotna, bo już ją znam. Tak samo jego spowiedź. Jedyne na czym mi zależy to obudzenie w nim choć odrobiny poczucia winy.
- Wykorzystałeś mnie potem?
- Słuchaj, dobrze nam się wtedy gadało i… - mur runął i Kamil zaczyna bezwiednie odkrywać karty. Co za matoł.
- Byłeś sam? - twardo kontynuuję, a obraz przeszłości zaczyna się wypełniać. Kłamałem. Skoro mam okazję, to chcę się dowiedzieć, co mnie wtedy spotkało.
- Tak. Do cholery, to był zwykły numerek! Czego ode mnie chcesz?!
- Wiesz, że jesteś nosicielem HIV? - padło! Pozamiatane. Mogę uciekać.
- Że co?!
- Tamtej nocy zostawiłeś mi coś w gratisie.
- Jaja sobie robisz?! - nie wierzy, ale zwalnia uścisk i przysiada na ławce.
- Nie bardzo jest z czego. I dobrze by było jakbyś sam się przekonał - żaden z nas się nie śmieję. Za to widzę przerażenie napływające do jego oczu i wiem, co właśnie czuję. To samo, co ja na zimnym, szpitalnym krześle. Jego świat właśnie się rozpada. I nic tu po mnie. Odwracam się na pięcie.
- Poczekaj. Nie odchodź. Nie zostawiaj mnie teraz - szepcze zrozpaczony. Jego wrażliwość zaskakuje mnie, bo nie podejrzewałem, że owa cnota przystoi takiej górze mięśni. Nie żebym był chujem, który ma go sobie za nim. Byłem… jestem w jego skórze, ok? Ale jak powiedziałem Rafałowi - nie jestem Supermanem, który ma zbawiać świat. I nie nabawię się miłosierdzia jak kataru jesienią. Swoje zadanie uważam za wykonane.

Drzwi szatni zamykają się za mną z cichym zgrzytem. A może to szloch Kamila? Nie wiem i nie zastanawiam się. W końcu mogę wziąć głęboki oddech. I jak się okazuję jest to o wiele łatwiejsze niż wcześniej.

Rafał dzielnie czeka na mnie na zewnątrz mimo, że zaczęło padać. Dołączam do niego i całuję w czoło. On obejmuje mnie w pasie. Trwamy tak dopóki obaj porządnie nie przemokniemy. Potem ruszamy ramię w ramię przed siebie i choć każdy z nas dźwiga niemały bagaż doświadczeń, a jeszcze więcej czeka ich przed nami to wiemy jedno: znów jest dobrze.
20%
2789
Dodał freakow 31.12.2018 13:41
Zagłosuj

Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany.

Podobne opowiadania

Wycieczka rowerowa z kolegą. Prawdziwa historia mo...

Hej:) Chciałbym Wam opowiedzieć o mojej pierwszej przygodzie z mężczyzną... Cała historia była dla nas obu zaskoczeniem:) Mam 33 lata, jestem wysportowany, ale raczej szczupły (moja pasja to bieganie, jazda na rowerze i pływanie - czyli wszystko to, co lubią triathloniści:) Jak każdy uczestnik zawodów tri, robię sobie często ze znajomymi tzw ustawki i jedziemy rowerami w siną dal. Tak było i wtedy. Ustaliliśmy sobie z Karolem za cel przebycie dystansu 150km, jadąc w stronę... Przeczytaj więcej...

Biuro ojca

Biuro ojca
W zeszłym tygodniu tak się złożyło, że musiałem pojechać do ojca do biura, ponieważ tam dostarczono mój garnitur na bal zimowy. Bardzo tam nie lubiłem jeździć, ponieważ dostanie się do niego to nie lada przeprawa przez te wszystkie bramki z kodami, szczególnie jeśli się nie ma przepustki. Jedyne co mi poprawiało humor to fakt, że zobaczę go w idealnie skrojonym garniturze. Bardzo mnie ten widok podnieca za każdym razem w domu. Stanąłem pod jego gabinetem, ogarnąłem się... Przeczytaj więcej...

Listopadowy wczesny poranek - UKRAINA (cz.1)

Cała historia będzie miała kilka części, a ta jest tylko spokojnym wstępem. Wszystko rozkręci się z czasem. Listopadowy poranek a raczej noc, budzi mnie mama. Musimy już wstawać bo za półtorej godziny mamy autobus. Przeciągam się jakieś pięć razy, siadam na łóżku i przez dobre 10 minut dochodzę do siebie, wczesne wstawanie z pewnością nie jest dla mnie. Pocieszam się faktem że chociaż nie idę do szkoły, nawet się trochę cieszę przede mną w końcu piękna Ukraina... Przeczytaj więcej...